Problem z większością dominujących interpretacji aktywizmu cyfrowego polega na tym, że są one zbyt utylitarne w duchu – zadają pytania typu „ile więcej kliknięć / gałek ocznych / podpisów na Facebooku mogę uzyskać, jeśli zainwestuję więcej pieniędzy, czasu, pracowników?” – i często pomijają łagodniejsza kulturowa strona aktywizmu. Fakt, że Facebook pozwala nam osiągnąć pewien cel X, wygląda mniej imponująco, jeśli osiągnięcie tego celu za pomocą Facebooka wypiera również działanie Y, które może być ważniejsze – w zależności od kontekstu – w dłuższej perspektywie. Na przykład, chociaż mikrofale i mrożonki mogą pomóc zminimalizować czas spędzany na gotowaniu jedzenia, niewielu z nas spieszy się z tym rozwiązaniem, gdy urządzamy przyjęcie, nie tylko dlatego, że gotowanie, jedzenie i kontakty towarzyskie mają inne ważniejsze cechy niż oszczędność czasu lub kosztów. Rachunek pomiaru jakości życia wymaga jeszcze kilku kroków, niż zwykłe dodanie wszystkich sprawności i odjęcie wszystkich nieefektywności; wymaga również dobrego zrozumienia, jakie konkretne wartości są ważne w określonym kontekście relacji międzyludzkich. Jeśli autorytarny reżim może rozpaść się pod naciskiem grupy na Facebooku, niezależnie od tego, czy jej członkowie protestują w Internecie, czy na ulicach, nie jest to reżim autorytarny. W związku z tym rzeczywiste skutki cyfrowego aktywizmu byłyby najprawdopodobniej odczuwalne dopiero w dłuższej perspektywie, a nie natychmiast. Na dłuższą metę dostępność takich możliwości mobilizacji zaczyna wpływać na głęboko zakorzenione struktury polityczne i utrwalone procesy polityczne danego społeczeństwa, autorytarnego lub nie. Wyzwaniem dla każdego, kto analizuje, w jaki sposób Internet może wpłynąć na ogólną skuteczność aktywizmu politycznego, jest, po pierwsze, określenie rodzaju cech i działań, które są niezbędne do powodzenia walki demokratycznej w danym kraju lub kontekście, a po drugie, zrozumienie jak określone medium kampanii lub ułatwiania zbiorowego działania wpływa na te cechy i działania. Na przykład, można bezpiecznie założyć, że w większości krajów obalenie potężnego autorytarnego reżimu wymagałoby dysydentów strategicznych, dobrze zorganizowanych, ale przede wszystkim odważnych i gotowych na śmierć lub pójście do więzienia, jeśli wymagają tego okoliczności. Oczywiście tylko niewielka część populacji jakiegokolwiek kraju byłaby chętna do takich poświęceń; dlatego wokół słowa „dysydent” wciąż panuje tak heroiczna aura. Tacy ludzie mogą nie odnieść wielkich sukcesów w podważaniu potęgi reżimu, ale mogą (można by pomyśleć o Gandhim) dawać ważny przykład moralny, który mógłby popchnąć resztę ich współobywateli. Znacząca zmiana polityczna wymaga nie tylko objęcia konwencjonalnej polityki, ale także jej najbardziej nadpobudliwych i brutalnych elementów: aresztowań, zastraszania, tortur i wydalania z uniwersytetów. Sołżenicyn i Sacharow mogliby skuteczniej komunikować się, gdyby mieli dostęp do Internetu, ale nie jest pewne, że byliby skuteczniejszymi dysydentami. To nie to, co powiedzieli (lub, jeśli o to chodzi, jak to powiedzieli), obudziło Rosjan z siedemdziesięciolecia politycznej śpiączki, ale raczej to, co zrobili – dzielnie przeciwstawiali się władzom, mówili co myślą i ponieśli konsekwencje. Dysydenci byli czymś więcej niż tylko ośrodkami gromadzenia i rozpowszechniania informacji; ich ruch był również czymś więcej niż tylko sumą takich ośrodków, a kultura dysydencka umożliwiała pewne rodzaje ryzykownych zachowań, które pomogły wybić dziury w niegdyś solidnej strukturze autorytaryzmu. W dysydentach najbardziej liczyło się nie to, co wyprodukowali, ale to, co ich działalność pozwoliła im osiągnąć na innych frontach. Pielęgnowanie sprzeciwu zawsze zależało od zdolności istniejących dysydentów do kultywowania pewnych mitów wokół ich działalności, choćby po to, aby zachęcić innych do pójścia w ich ślady. Wielu rosyjskich dysydentów wciąż czule pamięta, jak Sacharow i jego żona Elena Bonner potajemnie spotykali się w parku – w radiu ich jedynego towarzysza – aby słuchać i transkrybować zagraniczne audycje radiowe. Albo o tym, jak czescy i polscy dysydenci potajemnie spotykali się w górach na czesko-polskiej granicy, siadali obok siebie i udawali, że odpoczywają, a przy wyjeździe podnosili swoje torby, ułatwiając w ten sposób transgraniczną wymianę samizdatu. Takie opowieści, prawdziwe lub nie, pomogły w utrwaleniu pewnego obrazu dysydenta-renegata; takie odrębne zjawisko kulturowe musiało mieć ogromne reperkusje polityczne, choćby w zakresie zachęcania romantycznej młodzieży do przyłączenia się do ruchu. Ponieważ najbardziej odnoszące sukcesy grupy dysydenckie, które działały w zamkniętych społeczeństwach przed Internetem, nie przyciągały odwiedzających antropologów, którzy mogliby kręcić się wokół nich przez rok i badać, jak stali się tym, kim są, mamy tylko pobieżną wiedzę o tym, co spowodowało ich sprzeciw. i odwagę. Weźmy kwestię cenzury, która na pierwszy rzut oka może wydawać się niezwiązana z sprzeciwem. Czy będzie większe prawdopodobieństwo, że ludzie staną się dysydentami, jeśli będą regularnie podlegać rządowej cenzurze? Czy pomoże, jeśli cenzura będzie widoczna i natrętna – pomyśl o zagłuszaniu radia, z wszystkimi jego hałasami i trzaskami – w przeciwieństwie do bardziej cichej, zinternalizowanej i przeważnie niewidocznej cenzury gazet? Przynajmniej jeden z badaczy historii zimnej wojny argumentował, że zagłuszanie radia może pośrednio wywołać sprzeciw, ponieważ „wzbudza ciekawość słuchaczy w związku z zagłuszaniem programów, zwiększa podejrzenia co do motywów zagłuszania” przez władze i wspiera wiarę ludzi w to, co Radio Liberty ma do zaoferowania. mówić.” Nie chodzi tu o twierdzenie, że cenzura jest dobra, ale raczej o zasugerowanie, że większość ludzi, którzy zdecydowali się sprzeciwić swoim rządom w czasach komunizmu, nie obudziła się pewnego dnia, udając dysydentów; ich upolitycznienie było powolnym i skomplikowanym procesem, który dopiero zaczynamy rozumieć. Rodzaj opozycyjnej polityki umożliwianej przez Internet – gdzie zakłada się, że cała komunikacja jest chroniona (nawet jeśli nie jest), gdzie anonimowość jest raczej wartością domyślną niż wyjątkiem, gdzie istnieje „długi ogon” przyczyn politycznych aktywista może być zaangażowany, gdzie łatwo jest osiągnąć taktyczne, ale przeważnie marginalne zwycięstwa nad państwem – prawdopodobnie nie przyniesie następnego Václav Havel. Ktoś nadal musi iść do więzienia. I wielu blogerów właśnie to robi. Ale nadal są to w większości samotne wilki, zbyt często z własnego wyboru, które działają bez większego znaczenia na drodze do powszechnego odwołania. Zamiast budować trwałe ruchy polityczne w terenie, spędzają czas na otrzymywaniu honorowych nagród na zachodnich konferencjach i wyzywającej krytyce swoich rządów w wywiadach dla zachodnich mediów. Yoani Sánchez, wybitny kubański bloger, okrzyknięty przez magazyn Time „jednym z najbardziej wpływowych ludzi na świecie”, jest znacznie lepiej znany poza Kubą niż w środku, co oczywiście nie wynika z braku prób, co samo w sobie jest aktem heroizmu. Kubański restrykcyjny system kontroli mediów. Mimo to, dzięki ich zdolności do kierowania poglądami moralnymi na całe pokolenie, liczne posty na blogu Sáncheza, choć są one przejmujące, nie są niczym innym, jak jedną sztuką Havla. Być Kubą Havelem może nie być celem, który wyznaczyła sobie Sánchez, ale nie tak widzi to większość jej zachodnich zwolenników, którzy mylą blogowanie z samizdatem. Podobnie jest z pewnością niezwykłe, że geje w Nigerii mogą teraz tworzyć internetowe zajęcia biblijne, jak z aprobatą opisał The Economist w jednym z ostatnich numerów, ponieważ zamiast tego mogą zostać pobici, jeśli pojawią się w homofobicznych kościołach nigeryjskich. Ale bądźmy szczerzy: po prostu nie wiemy, czy dostępność takiej wirtualnej przestrzeni do spotkań pomoże w długoterminowej perspektywie praw gejów w Nigerii. Przecież zmiana postaw społecznych w tak obciążonych kwestiach wymagałaby serii bolesnych reform politycznych, prawnych i społecznych oraz wyrzeczeń, które być może ułatwiał Internet. Czasami najlepszym sposobem na uruchomienie skutecznego ruchu społecznego jest umieszczenie uciskanej grupy w kącie, który nie pozostawia innego wyjścia, jak sprzeciw i obywatelskie nieposłuszeństwo. Niebezpieczeństwo polega na tym, że tymczasowy fałszywy komfort cyfrowego świata może sprawić, że ta grupa nigdy nie będzie tak silnie odczuwać kąta.